niedziela, 28 lutego 2016

nastawienie

Redukcja... Trochę się jej boję, ale jestem też lekko podekscytowana. Po tylu miesiącach odskoczni od diety to będzie z pewnością ciężki okres, walka z samą sobą, kształtowanie nowych nawyków żywieniowych, ale gdy przyjdą pierwsze efekty, na pewno poczuję sens i większą samoakceptację. Liczę na to, że to pomoże mi potem łatwiej przejść przez kolejne etapy. Robię to nie tylko dla ciała, ale też dla głowy, psychiki. Aktualnie lustra i wagę omijam szerokim łukiem, ale wiem, że muszę się zważyć, nieco się tego boję, ale chcę mieć wyznacznik, czy redukcja idzie czy nie. 
I mam nadzieję, że kiedyś i ja będę mogła pochwalić się bez krępacji swoim zdjęciem, a w życiu codziennym nie zachowywać się tak, żeby kryć wszystkie mankamenty.

wtorek, 23 lutego 2016

za dużo straciłam

Dobra dobra. Zawaliłam po całości pod wieloma względami. Dieta, zdrowie, psychika... wszystko upadło. Kiedyś walczyłam dzielnie i mimo wielu przeszkód byłam zdeterminowana. Teraz? Prysło to wszystko jak mydlana bańka. Przestało mi zależeć na sobie, na swoim życiu. Ostatnio osiągnęłam apogeum wręcz w tej kwestii, ale mam szczęście (w nieszczęściu), że sporo myślę i pozostałości z przeszłości się odzywają. Najpierw czułam bunt organizmu w związku z prowadzonym trybem życia, teraz czuję do tego bunt psychiki, bunt każdej komórki ciała niemalże. To znak, że czas coś zmienić.

Przeczytałam starsze posty, to jak żyłam sobie w harmonii z samą sobą, kiedy to miałam hobby, zajęcie, co nie pozwalało mi na to, na co pozwalałam sobie od jakiegoś czasu.
Zapuszczałam się długo, bo miesiącami, dlatego czasu daję sobie adekwatnie dużo, nie oczekuję szybkich efektów, powrotu do formy. Wszystko stopniowo, bo to nie ma być chwilowa zmiana.

Z restrykcyjną redukcją startuję z pierwszym dniem nowego miesiąca, teraz wdrażam się i cichutko liczę, że jednak uda mi się odnaleźć w tym nowym trybie szybciej. Mój plan jest dość monotonny, ale rozsądny. 3 duże posiłki dziennie + przekąska białkowa przed snem, wszystko na łącznie 1700kcal. Teraz muszę wypracować w sobie nawyk regularnego jedzenia, by głód odczuwać stopniowo i równie stopniowo go zaspokajać. Z wszelkich cheatów chcę zrezygnować na tak długo, jak będzie to możliwe, najlepiej zjeść coś "zakazanego" dopiero na święta.

I choćby się waliło i paliło-nie poddam się. Choćby mnie skręcało z ochoty na coś z dużą dawką cukru i tłuszczu-NIE. Wierzę w to. Naprawdę wierzę.

sobota, 26 września 2015

7. fit kluski

PRZEPIS
-100g chudego twarogu
-30g mąki gryczanej
-łyżeczka lnu mielonego
-małe jajko (~38g)
-słodzidło
Wszystko zagnieść i odstawić na min. 30 minut do lodówki. Po tym czasie przełożyć masę n deskę, zrolować i kroić na małe kawałki. Zagotować wodę, wrzucić kluski i gotować przez minutę od momentu wypłynięcia.

WARTOŚĆ ODŻYWCZA: 284kcal; 35,3b, 5,5t, 23,8w

czwartek, 24 września 2015

6. fit naleśniki

Mój pomysł na fit omlet z dużą ilością białka (bez użycia odżywki!) już poznaliście. Teraz czas na fit naleśniki, również z wysoką zawartością białka ;)
PRZEPIS
(1 porcja)
-malutkie jajo (~41g)
-35g mąki gryczanej
-łyżeczka lnu mielonego
-2 łyżki puree z dyni Hokkaido 
-zimna woda do konsystencji
-odrobina oleju do masy (~3g)
-cynamon, słodzik jeśli ktoś chce
Wszystko wymieszać i dodawać wody do konsystencji, sporo jej wychodzi, ale lałam na oko ;) Potem musiałam jeszcze dolać, bo len zagęszczał całość z czasem.

WARTOŚĆ ODŻYWCZA: 234kcal; 11,9b, 8,6t, 29w

poniedziałek, 7 września 2015

5. o moim uzależnieniu

Dokładnie rok temu kupiłam pierwszy karnet na siłownię. Przyszłam niepewna siebie, ważąca ledwo 50kg, wychudzona i zakłopotana. Ćwiczenia polegały na tym, że wchodziłam na min. 30 minut na bieżnię, potem najlepiej jeszcze na orbitreka, siłowych praktycznie nie robiłam, bo się bałam. Byłam przyzwyczajona do morderczych treningów cardio, żeby spalić jak najwięcej kalorii, co wg mnie mogło mieć miejsce tylko przy takich ćwiczeniach, po których kręci się w głowie. Z czasem zaczęłam mądrzeć i wzięłam się za siłowe treningi. Spędzałam na siłowni ok. 60-90 minut 2-3x w tygodniu. Apetyt rósł w miarę jedzenia, więc wkrótce kupiłam karnet Open, a siłownia stała się moim drugim domem, gdzie chodziłam niemal codziennie po szkole i w weekendy po śniadaniu. Coraz bardziej podobał mi się ból mięśni po dźwiganiu ciężarów, z ciałem robiły się ciekawe rzeczy. Początkowo wszystko było pięknie: odpowiednia dieta, która umożliwiła szybkie rezultaty, wyższa samoocena, zdecydowanie lepsza organizacja. Do momentu, gdy nie zaczęło to zmierzać w niezdrowym kierunku.. Kiedy to trening stał się priorytetem, decydował o moim samopoczuciu, bo jak mi nie poszło, to czułam się beznadziejnie. Jak wiadomo, mięśnie zaczęły rosnąć, a jak rosną mięśnie to zwiększa się zapotrzebowanie energetyczne=większy apetyt. Straciłam nad tym kontrolę. Pamiętam, że paskudny był dla mnie grudzień. Załamana z kilku powodów, zestresowana nadchodzącymi maturami i kiepskim do nich przygotowaniem, osłabienie fizyczne, przez co starałam się wyciskać z siebie ponad siły, mało snu, izolowanie się od świata. Pocieszeniem było.. jedzenie, bo tylko wtedy zapominałam na chwilę o tym, co mnie przytłaczało. Codziennie coś, co tydzień coraz więcej. Najpierw coś na deser, potem na śniadanie i deser, potem na śniadanie, deser i kolację. O ile +300 kcal nie zrobiłoby takiej różnicy w bilansie, o tyle ok. +1200 kcal już różnicę robi. Zaczęłam tyć, przestałam mieć ochotę na treningi, bo wstydziłam się w ogóle pokazać na siłowni. Każdego dnia wieczorem powtarzałam sobie "od jutra, no cholera jasna, uda się!" i... rano trzęsłam się z nagłego skoku cukru po poprzednim dniu, więc znowu musiałam się doładować. Czy to nie brzmi jak uzależnienie? Tak samo przecież jest z innymi używkami. Było mi strasznie ciężko, na własnej studniówce czułam się paskudnie. Z tego nałogu wychodzę od tamtej pory, od pamiętnego grudnia. Sądzę, że wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. I o ten umiar walczę aktualnie, co więcej - muszę przyznać, że wychodzi mi to coraz lepiej, chociaż jest to naprawdę trudna walka.

Ciężko było mi się przełamać do tego wpisu, tak publicznie przyznać się, że coś mną rządzi. Z drugiej strony pomyślałam, że pewnie nie tylko ja mam taki problem, a jeśli komuś ma to pomóc, zmotywować, dać nadzieję... to warto. Nigdy nie wolno się poddać. NIGDY.

sobota, 29 sierpnia 2015

4. omlet bardzo fit

Coś w stylu "nie mam czasu, jestem głodna i chcę coś dietetycznego i słodkiego". Proszę bardzo! Wszyscy już chyba znają strączkowe ciasta, ale trochę na nie trzeba zwykle poczekać, dlatego pora na coś ekspresowego i równie pysznego ;)

omlet ciecierzycowy 

-100g ugotowanej ciecierzycy
-30g mąki gryczanej
-jajo (~54g)
-łyżeczka lnu
-słodzidło
-aromaty/przyprawy
Osobno ubić białko. Żółtko zblendować z resztą składników, dolewać wody do odpowiedniej konsystencji (ok. 4 łyżki). Wymieszać z białkiem, smażyć (ja musiałam dać odrobinę tłuszczu na patelnię) pod przykryciem na średnim ogniu z dwóch stron. 

WARTOŚĆ ODŻYWCZA: 333kcal, 19,4g białka, 8,8g tłuszczu, 40,2g węglowodanów 

czwartek, 27 sierpnia 2015

3. w trudnych chwilach

Niektórych ciężki okres w życiu motywuje do większej aktywności, a innych do... większych porcji jedzenia i podjadania niezdrowych produktów. Stąd własnie moja nieobecność, bo należę do tej drugiej grupy niestety. Nie mam łatwo od jakiegoś czasu, w głowie buzują mi się myśli sprzeczne całkowicie i w jednej chwili myślę sobie "cholera, osiągnę to, czego pragnę!", a za chwilę "po co mi to? mam sobie odmawiać? pieprzę to." Na szczęście nie jest na tyle źle, by pesymizm przeważał nad optymizmem ;) Obiecuję, że się ogarnę raz dwa i wracam ze zdwojoną siłą. Kilka kg, widocznych głównie na brzuchu, rękach i wewnętrznej stronie ud czekają na zrzucenie, także... niebawem rozpoczynam konkretną walkę! Potrzebuję zaledwie małego kopa w tyłek, który mnie zmotywuje!