sobota, 26 września 2015

7. fit kluski

PRZEPIS
-100g chudego twarogu
-30g mąki gryczanej
-łyżeczka lnu mielonego
-małe jajko (~38g)
-słodzidło
Wszystko zagnieść i odstawić na min. 30 minut do lodówki. Po tym czasie przełożyć masę n deskę, zrolować i kroić na małe kawałki. Zagotować wodę, wrzucić kluski i gotować przez minutę od momentu wypłynięcia.

WARTOŚĆ ODŻYWCZA: 284kcal; 35,3b, 5,5t, 23,8w

czwartek, 24 września 2015

6. fit naleśniki

Mój pomysł na fit omlet z dużą ilością białka (bez użycia odżywki!) już poznaliście. Teraz czas na fit naleśniki, również z wysoką zawartością białka ;)
PRZEPIS
(1 porcja)
-malutkie jajo (~41g)
-35g mąki gryczanej
-łyżeczka lnu mielonego
-2 łyżki puree z dyni Hokkaido 
-zimna woda do konsystencji
-odrobina oleju do masy (~3g)
-cynamon, słodzik jeśli ktoś chce
Wszystko wymieszać i dodawać wody do konsystencji, sporo jej wychodzi, ale lałam na oko ;) Potem musiałam jeszcze dolać, bo len zagęszczał całość z czasem.

WARTOŚĆ ODŻYWCZA: 234kcal; 11,9b, 8,6t, 29w

poniedziałek, 7 września 2015

5. o moim uzależnieniu

Dokładnie rok temu kupiłam pierwszy karnet na siłownię. Przyszłam niepewna siebie, ważąca ledwo 50kg, wychudzona i zakłopotana. Ćwiczenia polegały na tym, że wchodziłam na min. 30 minut na bieżnię, potem najlepiej jeszcze na orbitreka, siłowych praktycznie nie robiłam, bo się bałam. Byłam przyzwyczajona do morderczych treningów cardio, żeby spalić jak najwięcej kalorii, co wg mnie mogło mieć miejsce tylko przy takich ćwiczeniach, po których kręci się w głowie. Z czasem zaczęłam mądrzeć i wzięłam się za siłowe treningi. Spędzałam na siłowni ok. 60-90 minut 2-3x w tygodniu. Apetyt rósł w miarę jedzenia, więc wkrótce kupiłam karnet Open, a siłownia stała się moim drugim domem, gdzie chodziłam niemal codziennie po szkole i w weekendy po śniadaniu. Coraz bardziej podobał mi się ból mięśni po dźwiganiu ciężarów, z ciałem robiły się ciekawe rzeczy. Początkowo wszystko było pięknie: odpowiednia dieta, która umożliwiła szybkie rezultaty, wyższa samoocena, zdecydowanie lepsza organizacja. Do momentu, gdy nie zaczęło to zmierzać w niezdrowym kierunku.. Kiedy to trening stał się priorytetem, decydował o moim samopoczuciu, bo jak mi nie poszło, to czułam się beznadziejnie. Jak wiadomo, mięśnie zaczęły rosnąć, a jak rosną mięśnie to zwiększa się zapotrzebowanie energetyczne=większy apetyt. Straciłam nad tym kontrolę. Pamiętam, że paskudny był dla mnie grudzień. Załamana z kilku powodów, zestresowana nadchodzącymi maturami i kiepskim do nich przygotowaniem, osłabienie fizyczne, przez co starałam się wyciskać z siebie ponad siły, mało snu, izolowanie się od świata. Pocieszeniem było.. jedzenie, bo tylko wtedy zapominałam na chwilę o tym, co mnie przytłaczało. Codziennie coś, co tydzień coraz więcej. Najpierw coś na deser, potem na śniadanie i deser, potem na śniadanie, deser i kolację. O ile +300 kcal nie zrobiłoby takiej różnicy w bilansie, o tyle ok. +1200 kcal już różnicę robi. Zaczęłam tyć, przestałam mieć ochotę na treningi, bo wstydziłam się w ogóle pokazać na siłowni. Każdego dnia wieczorem powtarzałam sobie "od jutra, no cholera jasna, uda się!" i... rano trzęsłam się z nagłego skoku cukru po poprzednim dniu, więc znowu musiałam się doładować. Czy to nie brzmi jak uzależnienie? Tak samo przecież jest z innymi używkami. Było mi strasznie ciężko, na własnej studniówce czułam się paskudnie. Z tego nałogu wychodzę od tamtej pory, od pamiętnego grudnia. Sądzę, że wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. I o ten umiar walczę aktualnie, co więcej - muszę przyznać, że wychodzi mi to coraz lepiej, chociaż jest to naprawdę trudna walka.

Ciężko było mi się przełamać do tego wpisu, tak publicznie przyznać się, że coś mną rządzi. Z drugiej strony pomyślałam, że pewnie nie tylko ja mam taki problem, a jeśli komuś ma to pomóc, zmotywować, dać nadzieję... to warto. Nigdy nie wolno się poddać. NIGDY.